Firma Sprzątająca

Barbara Städ

Jesteśmy już po przeprowadzce oraz po dużym sprzątaniu mieszkania Daniela (tzw. flyttstädning). Zamówiliśmy firmę sprzątającą i była to Barbara Städ, z której jesteśmy ogromnie zadowoleni. A ja pod szczególnie dużym wrażeniem efektów jej pracy. Polecam Barbarę i Barbara Städ gorąco!
Zainteresowanym podaję link do strony na Facebooku, gdzie można zobaczyć galerię zdjęć oraz skontaktować się, jeśli szukacie solidnej firmy sprzątającej:
BarbaraStäd

Barbara Städ

reklama

Dodaj komentarz

Filed under Polka w Szwecji

Moja historia cz.5

Wprawdzie ten blog poszedł w moje zapomnienie, ale nie w zapomnienie innych. Wedle statystyk wciąż jest w użyciu, co mnie bardzo cieszy, oczywiście wielu z Was podąża za mną na instagramie, i na bieżąco wie, co się u mnie dzieje, ale jest też sporo takich osób, które przychodzą tu po raz pierwszy, zwłaszcza na wiosnę, kiedy to trzeba zaplanować zwiedzanie Sztokholmu. I tak eksplorując blog może się natknąć na wpisy opisujące moją historię sprzed i po imigracji do Szwecji.

Ostatni wpis z tej wyciskającej łzy serii to historia miłości, po której już nie ma najmniejszego śladu, ale czytający może myśleć, że trwa ona w najlepsze. 

Otóż nie trwa. Zakończyła się ona dawno, dawno temu, na długo przed ostatecznym rozstaniem, czyli rozwodem. Miłość się stopniowo wypalała, rozpływała, aż zniknęła bezpowrotnie. Nie będę tu osądzać, kto na rozpad małżeństwa bardziej zapracował, oszczędzę Wam szczegółów, w dużym skrócie mogę powiedzieć, że był to dla mnie związek toksyczny i wyniszczający i kiedy to do mnie dotarło zozumiałam, że nie mogę już w nim tkwić dłużej. Decyzję sądu o rozwodzie dostaliśmy w ekspresowym tempie, bo nie mamy dzieci a rehabilitacja po nim zajęła mi trzy lata. Nie czuję się w pełni uzdrowiona, wciąż wyskakują mi jakieś triggery, czasem mi się coś odpala, jakieś skojarzenia, otwierają się stare rany, ale na szczęście coraz rzadziej. Przez proces zdrowienia po toksycznym związku pomagały mi przejść oprócz moich trzech najwierniejszych przyjaciółek, Kasi, Justyny i Izabeli oraz Claudii, dziewczyny, która była moim ogromnym wsparciem w trakcie rozwodu, także trzy inne dziewczyny, zajmujące się wsparciem dla takich osób zawodowo. Magdalena z Projektowanie Szczęścia, Justyna z Wilczycą być oraz Zuzia z Toksyczni Rodzice, (bo po nitce do kłębka trzeba było dojść do źródła i przyczyny, dlaczego weszłam w tę niezdrową relację). Dziewczyny, moje 7 aniołów – dziękuję z całego serca!

I kiedy się już w miarę uporałam ze sobą, pokochałam siebie i otworzyłam się na nową miłość, kiedy poczułam, że chcę się zakochać, wybaczyłam byłemu mężowi i otworzyłam oczy i serce na innego mężczyznę, zaczełam się o niego modlić, serio. Nawet poprosiłam Babcię, żeby pogadała z Bogiem i mi kogoś podesłała. Na wycieczce do Starej Uppsali w małym starusieńkim kościółku zobaczyłam na stoliku koszyczek z poskłądanymi karteczkami, obok nostesik ołówek i napis Czego pragniesz? Napisz i wrzuć do koszyka a my wyciągniemy trzy karteczki w niedzielę i nasi wierni pomodlą się w twojej i twojego życzenia intencji. Wyrwałam karteczkę z notesika, napisałam, wiadomo, że chcę znowu kochać i być kochaną, uroniłam parę łez, a jakże, bo ja mam wbudowaną fontannę, i poszłam sobie dalej.

Miesiąc później poznałam Daniela. 

Kończył się powoli styczeń, moja mama dźwigała się właśnie po udarze, i smutek i strach, że ona umrze mieszał się z wielką radością i szczęściem, jakie wnosił w moje życie Daniel… Jest to miłość od pierwszego wejrzenia, bardzo fajna miłość, bardzo ekscytująca, bo to Hiszpan, i raz, że Hiszpanie to chodzące wulkany, a dwa, że zderzenie kultur i mentalności bardzo nasz związek urozmaica, więc się nie nudzę. Mogłabym  wznosić peany na jego cześć, bo wciąż jestem zakochana, ale w jednym słowie mogłabym powiedzieć, że chłopak jest fantastyczny. Jest moim rówieśnikiem, muzykiem (czyli artystą, a kto lepiej zrozumie artystę jak drugi artysta?) i żeby tego było mało, kucharzem, więc ja niemal kompletnie przestałam gotować (to jest dla mnie luksus, bo ja nie cierpię gotować). Daniel, tak jak ja, jest po przejściach i też zdarza się, że coś mu się uruchomi, docieranie się bywa bolesne, ale walczymy dzielnie o siebie i naszą miłość. Nie zawsze jest łatwo, ale walczymy. 

Razem z Danielem przyszły do mojego życia jego dzieci i teraz, kiedy lada moment zamieszkamy razem będę mieć rodzinę. Oraz psa. Ach, pochwalę się jeszcze, że po roku razem całkiem dobrze rozumiem hiszpański, ole! Pamiętam pierwsze dni z nim, kiedy bardzo wplatał hiszpański w nasze rozmowy i używał słów typu linda, mira. W końcu odważyłam się zapytać, kim jest Linda, kim jest Mira i dowiedziałam się, że te słowa to ładna, patrz….

Dzisiaj mija nam rok jak jesteśmy razem, (z góry dziękuję za wszystkie gratulacje). Ten wpis jest jednym z prezentów dla niego na tę rocznicę, bo to on właściwie suszył mi głowę, że moim czytelnikom należy się wyjaśnienie, jak się moje osobiste życie ułożyło.

Te amo mi vida!

8 Komentarzy

Filed under Polka w Szwecji

Przygoda z malowaniem

Wpis z 20 września 2020 r., zdjęcia z 2023.

W końcu, przy okazji przemeblowania, zrobiłam porządek ze swoimi obraz(k)ami.

Trwało to cały dzień, bo sporo do tej pory zmalowałam, naprawdę sporo. Posegregowałam prace okresami, bo gdybym miała kompletować je tematycznie, byłoby tego więcej, dlatego, że maluję wszystko: rośliny, pejzaże, zwierzęta, miasta, portrety, do tego maluję tuszem, akwarelą, oraz rysuję ołówkiem.

Malować zaczęłam wiosną 2017 (wróć, ja właściwie, jak każde dziecko, zaczęłam w przedszkolu, długo chodziłam też w podstawówce do kółka plastycznego, potem jakoś się rozwiało, wiadomo, życie). Miałam  wprawdzie epizod z farbami w 2011, ale to nie był „ten” czas. Załóżmy więc, że na początku 2017 zaczęłam malować zadaniowo. Zadaniowo, bo kupienie farb, pędzli i papieru do malowania było jednym z zaleceń mojej psycholog, do której chodziłam na terapię zwiazaną z wypaleniem (swoją drogą, muszę tą panią odnaleźć i podziękować jej za to zadanie domowe!) oraz dlatego, że moje własne podejście do malowania było dosyć poważne.

Poszłam zatem do sklepu z materiałami do zajęć kreatywnych (Panduro Hobby) i kupiłam, co potrzeba. By zacząć, nie trzeba było mnie długo namawiać, bo kocham zajęcia plastyczne. Czasami zdarzało się, że malowałam z dziećmi w pracy, ale jednak, wtedy w domu potrzebowałam sobie jakby przypomnieć, jak się to robi. Malowałam sobie te kwiaty i liście i denerwowałam się, że mi nie wychodzi, że mi sie papier gnie a kolory zlewają. Gdy jakiś rysunek w miarę dobrze wyglądał, chciałam się nim pochwalić jak mamusia swoim dzieckiem, wstawiałam go na Instagram, na konto, którego już nie mam. Dostałam oczywiście wsparcie, jak zawsze od Was, no to obrosłam w pierwsze piórka i dla dalszej motywacji założyłam nowe konto, @paintventure (ang. to paint – malować i adventure – przygoda, bo to miała być właściwie przygoda z malowaniem tylko).  Zaczęłam na tym Instagramie odkrywać innych malujących, mniej lub bardziej zaawansowanych w swojej sztuce, podpatrywać, podpytywać. Wdzięczna za każdy najmniejszy tutorial z akwareli próbowałam sama namalować coś, jak osoba, której się  aktualnie zachwycałam. Miałam mnóstwo pytań i choć zdarzało się, że ktoś mi podpowiedział, to raczej te rzeczy trzymane są w tajemnicy. Uczyłam się więc na własnych błędach, ogladając namiętnie filmiki demonstracyjne na Instagramie i You Tubie, oraz biorąc sobie do serca każdą życzliwą wskazówkę akwarelistów bardziej doświadczonych ode mnie.

Jednym z przełomowych momentów, kiedy malowanie zaczęło lepiej iść było (dzięki poradzie Björna Bernströma na którymś z jego wernisaży), że żeby malowanie wychodziło i nie zniechęcało, trzeba malować na dobrym papierze, dobrej jakości pędzlami i farbami. Czyli tymi przeznaczonymi dla artystów oraz studentów sztuki. I faktycznie. Gruby, zrobiony z czystej bawełny papier nie giął sie od nadmiaru wody, pigment farb doskonale się rozpuszczał i nie gromadził z mikrodołeczkach papieru, pędzle nie gubiły włosków… Ceny tych profesjonalnych materiałów są horrendalne, ale jest szansa, że malując właściwymi farbami na dobrym papierze nie rzuci sie malowania w kąt po kilku próbach. A ciągłe nie poddawanie się i próbowanie przynosi takie efekty:

Choć próbowałam też malować farbami akrylowymi (od nich właściwie zaczyna się naukę malowania) i pastelami, to najbardziej lubię akwarele. Dlatego chyba, że takie nieposłuszne są, farba rozlewa się jak chce, trudno ją ujarzmić i ciągle czymś zaskakuje. Lubię też rysować, ołówkiem, tuszem, co często łączę z akwarelami, a jeśli chodzi o tematy, to jeszcze nie wiem, co mi najbardziej pasuje, to przychodzi falami, raz mam sezon na krajobrazy, innym razem wpadam w ciąg ilustracji botanicznych, czasem zaś korci mnie namalować portret, co jest dla mnie, jak dotąd największym wyzwaniem. Wciąż jeszcze szukam swojego stylu, chociaż niektórzy od razu rozpoznają moje malunki.

Na kursie akwareli bylam tylko raz, chodziłam przez kilka tygodni na lekcje do pewnej malarki, ale i owa malarka, i jej uczennice były dość leciwe i zanim sie rozłożyły ze swoimi farbami to byl czas na fikę, a po fice, jak się malowanie zaczynało rozkręcać, to byl koniec. Na domiar złego kobiety te, z wielkim zacięciem przechwalały się, którą bardziej coś boli i której ktoś ze znajomych umarł w ostatnim tygodniu. Jako wisienkę na torcie utyskiwań na życie swoje i innych wyrażały oburzenie na niepokojący wzrost cen produktów spożywczych. Ja, będąc wówczas w depresji, po każdej takiej lekcji czułam się tak smutna, że mimo, że czegoś tam się uczylam za każdym razem, to z kursu zrezygnowalam.

Tak że sortujac te obrazki, wracałam wspomnieniami, jakie były tego malowania trudne początki i jaką długą drogę w tym przeszłam. Przy niektórych obrazkach łapałam się za głowę, że tak beznadziejnie namalowane, przypomniało mi się, jak bardzo nie kumałam, o co chodzi… Ale dobrze, że nie wyrzuciłam wszystkiego, bo teraz widzę postępy. We własnych oczach wciąż jeszcze mam dużo do nauczenia się i stuprocentowo z siebie zadowolona to nie będę nigdy, taki typ, haha! 

2 Komentarze

Filed under Polka w Szwecji

Drugie życie Polki

Wpis z 21 kwietnia 2020 r.

Bardzo długo zbierałam się do napisania tego postu, do wskrzeszenia tego bloga, w którym jeszcze tli się życie, jak widzę, wciąż tu zaglądacie, wciąż przychodzą komentarze, maile… To jest, co tu ukrywać, bardzo miłe, ale też niewiarygodne, że mimo, że minęły, czekajcie, ile, dwa, trzy lata odkąd tu ostatnio byłam? A Wy wciąż o mnie pamiętacie i cierpliwie czekacie na powrót. Nie mam więc wyjścia, trzeba mi usiąść i opowiedzieć, dlaczego mnie nie było.

Zanim zacznę opowieść o tym, co się u mnie działo przez te lata, chciałabym przeprosić za to, że nie odpisywałam na Wasze komentarze i maile. Zahibernowałam ten blog w myślach i żadna siła nie mogła mnie zmusić do tego, by się do Waszych wieści ustosunkować. Ale wszystko wyjaśnię, wszystko opowiem! Może nie w jednym wpisie, bo tego jest dużo, ale z czasem, kawałek po kawałku wyłoni się mojej historii część piąta.

Trochę się waham co do tego, jak dalece być szczerą, bo obawiam się, że choroba, na którą zapadłam jest wciąż traktowana z przymrużeniem oka, nie chciałabym być posądzona o roztkliwianie się nad sobą. Ale wielu z Was, moich najwierniejszych Czytaczy i moich bliskich znajomych wie, co się działo i jak wygladały moje ostatnie lata. No dobrze, krótko mówiąc, zapadłam na … wypalenie. W czerwcu 2016 dostałam diagnozę wypalenie fizyczne i psychiczne. Kto przez to przeszedł, wie, jaki to koszmar.  Oszczędzę Wam opisów objawów i przyczyn wypalenia, wszystko to jest do wygooglowania, powiem tylko, że przez pierwszy rok byłam jak worek kartofli, bez krztyny siły, nawet do tego, by samodzielnie zrobić sobie kanapkę. To prawie jak paraliż. Do tej zarówno fizycznej, jak i psychicznej niemocy po pół roku dołączyła depresja. Skubana miała ze sobą towarzystwo w postaci lęków i napadów paniki. Zniknęli niemal wszyscy znajomi. Leżałam na sofie pod oknem, patrzyłam na chmury i zastanawiałam się, czy jeszcze będę w stanie normalnie funkcjonować. Drugi i trzeci rok był pod znakiem terapii i mozolnego wracania do sił, krok po kroku. Sporo nauki dla kogoś, kto zawsze był w pędzie, zawsze ambitny, perfekcyjny i energiczny. Musiałam z takiego człowieka stać się po trosze takim… mistrzem zen, leniem, który każdą czynność przeplata odpoczynkiem, po trosze luzakiem, dla którego zrobione jest lepsze od doskonałego.

Ludzi wokół mnie wciąż niewielu, opiekował się mną mąż i przyjaciółka. Resztę robił Instagram, on był moim światem, w którym byliście Wy. To był świat socjalny, więzy z ludźmi, które zagłuszało uczucie wyizolowania i dawały złudne uczucie, że wszystko jest w porządku. Przed samą sobą udawałam, że wszystko jest w porządku, że funkcjonuję jak dawniej, że właściwie normalnie żyję, tylko na mniejszych obrotach, bo bardzo długo nie chciałam przyjąć do wiadomości, że nie mam siły, że nie mogę pracować, że hipocampus mi wysiadł i że prawie wszyscy zniknęli a depresja obgryza mi duszę. Na domiar złego zaczęło sypać się moje małżeństwo, które z końcem minionego roku rozpadło się na dobre. Tak więc, siateczka znajomych na Instagramie, w tym najwięcej moi wierni Czytelnicy, terapeuci, moi rodzice, najbliższe przyjaciółki, no i moje ukochane akwarele pomogły mi przetrwać do końca choroby i dawały mi poczucie, że warto jest żyć.

A skąd akwarele?

Na jednej z pierwszych terapii dostałam zadanie domowe, zacząć robić coś, co zawsze lubiłam a na co nigdy nie było ani czasu, ani motywacji. Pierwsze, co mi przyszło na myśl to malowanie. Rysowanie, szkicowanie, akwarele. Zawsze lubilam prace plastyczne, ale nigdy nie traktowałam tego poważnie. Kupiłam więc papier, pędzle, komplet farb. I się zaczęło. Terapia malowaniem zamieniła się w pasję. A może pasja stała sie terapią, nie wiem. Cokolwiek to było, trwa do dzisiaj. I chciałabym, by rozwijało się dalej.

Chcę wyjść z tym trochę więcej do ludzi, poza Instagram, gdzie od dawna dzielę się swoją pasją, dlatego też blog, do którego wracam będzie nie tylko o moim życiu w Szwecji, ale i o pasji malowania i mam nadzieję, że nie tylko pasjonaci Szwecji, ale także i Ci, którzy kochają malarstwo i sztukę zatrzymają się u mnie na dłużej. Cokolwiek daje Wam ten blog, moi kochani Czytelnicy, zagladajcie do mnie i czujcie sie mile widziani. Dajcie mi znać, czy chcecie, by temat wypalenia rozwinąć, pytajcie, podpowiadajcie, o czym chcielibyście czytać, co chcielibyście wiedzieć, odpowiem i opowiem, w granicach rozsądku oczywiście.

Daję Polce w Szwecji drugie życie, to będzie taki sam jak dawniej blog, ale bogatszy o nowe rzeczy, bo i ja jestem niby tą samą, ale niemal zupełnie inną Moniką.

C.D.N.

2 Komentarze

Filed under Polka w Szwecji

Wiosenne pozdrowienie

Nie było mnie tutaj ponad pół roku, nie wracam jednak.

Wpadłam tylko na chwilę, pozdrowić Was i podziękować za wszystkie miłe wiadomości od Was, za to że się o mnie martwicie i na mnie czekacie. Nie jestem w stanie odpisywać na Wasze maile, ale czytam wszystko i wiele biorę sobie do serca. Pamiętam o Was.

Widzę też, że blog jest nadal czytany w równie wysokim stopniu, kiedy jeszcze pisałam na wysokich obrotach. Cieszę się niezmiernie, że Polka w Szwecji przynosi pomoc i korzyści, nie tylko w związku ze zwiedzaniem Sztokholmu. Może kiedyś wrócę do pisania, ale w tym momencie nie odważę się niczego obiecać.

U mnie od jakiegoś czasu nie dzieje się dobrze, stąd też ta nieobecność. Walczę o siebie i o swoje zdrowie, mam wielką nadzieję, że niedługo nadejdą znów dla mnie jasne, szczęśliwe dni. Staram się myśleć optymistycznie i codziennie o tym siebie zapewniać. Znów wróciłam do Instagramu, gdzie podtrzymuję ten niknący płomień kreatywności i nieodpartej potrzeby ekspresji. Tam możecie mnie „spotkać”, bo na blogu najprawdopodobniej jeszcze długo nie.

Jeszcze raz dziękuję Wam za to, że ze mną byliście przez te kilka lat.

Życzę Wam dobrych i spokojnych Świąt, życzę wiosny za oknem i wiosny w sercach. Dbajcie o siebie i o swoich bliskich, cieszcie się życiem. I żeby nie brzmiało to jak pożegnanie, mówię Wam tylko …

do widzenia

Wasza Monika

 

19 Komentarzy

Filed under Polka w Szwecji

Weganinem być

Od dawna śledziłam i zaczytywałam się w wegańskich blogach zastanawiając się, czy nie pożegnać się z mięsem i mlekiem. Z mięsem poszło łatwo, szczególnie, gdy zauważyłam, że kupionego w naszych szwedzkich marketach mięsa nawet moje koty nie chciały jeść. Nie każdego oczywiście, ale zdarzało się, że dopiero co kupione mięso lądowało w koszu. Wiedziałam, że kury, świnie i krowy karmione są hormonami i antybiotykami i co gorsze, traktowane w karygodny sposób, więc bez żalu pożegnałam się z mięsem, postanawiając nie przykładać dłużej ręki do tego haniebnego procederu.

Produkty mleczne ze smakiem wcinałam dalej. Do czasu, kiedy na Facebooku zobaczyłam filmik o przemysłowej produkcji mleka. Serce mi pękło na pół i już więcej nie dolałam sobie mleka do kawy i nie zrobiłam na nim naleśników. Kropką nad i był film Ziemianie, który (trzęsąc się ze smutku i przerażnia) obejrzałam w całości na kanale You Tube. *

Od tego momentu moje życie przybrało zupełnie inny kolor i smak.

img_5054

I tak, w mojej kuchni od kwietnia trwa cicha, roślinna rewolucja. Czytam fachową literaturę oraz wegetariańskie książki kucharskie (i okazało się, że ja jednak lubię gotować!), czytam różne blogi i poddałam się kontroli dietetyka, żeby przechodzić na weganizm ostrożnie i z głową. Ramię w ramię idzie ze mną też moja przyjaciółka Kasia, która jest wirtuozem kuchni.

img_9539

Nie jest łatwo przejść na weganizm osobie mającej mięsożernego partnera i mięsożerne, mlekolubne koty, ale nie poddaję się. Z racji skłonności do anemii i omdleń zostawiłam w diecie (jak na razie) jajka, które kupuję od ludzi z Dalarna, mających swoje, wolnobiegające i (mam nadzieję, szczęśliwe) kury. Nadal lubię miód, i wciąż zdarzy mi się zgrzeszyć i zjeść kawałek sera, który wysycha w lodówce, bo mąż nie nadąża sam zjadać, czy mniej lub bardziej świadomie przemycić coś odzwierzęcego w potrawach.

dalarna-2

Oczywiście ciągle jestem jeszcze „zielona”, ale stale się uczę i dowiaduję.

Myślałam, że to będzie chwilowa ambicja, a widzę, jestem nieugięta. Oczywiście martwiący się o mnie mąż i rodzice, czasem i koleżanki podsuwają mi pod nos kawałek szyneczki lub proponują (mama wręcz błaga) zjedzenie soczystej wołowiny czy rosołu (na zdrowie!) Myślę, że z czasem się poddadzą, ale na razie jeszcze nie bardzo wiem, jak odeprzeć takie dobre mięsożerne rady…

Ja, tak czy inaczej, zauważyłam poprawę zdrowia, chociażby to, że przestałam miewać bóle głowy. Czuję się lżej. Nie ciągnie mnie już tak do słodyczy i do chemii. Podwoiłam ilość zjadanych warzyw i owoców. Oszczędziłam życie paru zwierzakom i zaoszczędziłam ileś tam setek galonów wody (jest taki kalkulator wegetariański). Choć nie jestem jeszcze stuprocentową weganką i nie wiem, czy uda mi się nią stać, ale myślę, że wybrałam dobrą drogę i zamierzam iść już nią do końca.

:-)

Czy są wśród moich czytelników weganie i wegetarianie?

Opowiecie mi coś o swoich perypetiach z przechodzeniem na weganizm? Będzie mi raźniej 🙂

* Film Ziemianie trwa godzinę i zawiera drastyczne sceny. Można oglądać fragmentami.

44 Komentarze

Filed under Polka w Szwecji

Kebnekaise

Kiedy patrzę wstecz i wspominam minione wakacje i naszą podróż na północ, zadaję sobie pytanie, który dzień chciałabym przeżyć jeszcze raz. I zawsze odpowiadam sobie, że byłby to dzień, kiedy dotarliśmy do Nikkaluokta i polecieliśmy helikopterem na szczyt Kebnekaise. 

Sam lot na górę był ekscytującym dla mnie przeżyciem (ja w ogóle lubię latać), przez samą świadomość, że zaraz staniemy na ośnieżonym szczycie w pełnym słońcu.

Wybraliśmy helikopter, ponieważ nie sądzę, byśmy bez odpowiedniego wielotygodniowego treningu dali radę iść wiele godzin na szczyt, a poza tym niezmiernie zależało nam na pięknej pogodzie. Nasza podróż była tak zaplanowana pod wzgledem prognoz pogody, że udawaliśmy się najpierw tam, gdzie pogoda, a przez to i widoki, grały znaczącą rolę.

IMG_0097

IMG_1857

To niesamowite uczucie mieć takie widoki pod stopami!

IMG_8323

IMG_8314

Dolecieliśmy na miejsce i kawałek podeszliśmy o własnych siłach, choć nie było łatwo, bo było ślisko. Wierzchołek góry jest pokryty czapą lodową.

IMG_0101

Czy trzeba pisać jakie wrażenie zrobił na nas widok rozpościerający się dookoła?

IMG_0117

Specjalnie zabrałam z domu polską flagę!

IMG_0102

IMG_0121

IMG_1786

A tutaj z tatą.

IMG_1828

IMG_0118

Tam na szczycie spotkaliśmy parę osób, które doszły pieszo do celu. Były tak wycieńczone, że nie miały siły schodzić w dół, nogi im się trzęsły ze zmęczenia, mieli poobdzierane do krwi palce i nosy. Zaproponowaliśmy pilotowi, żeby ich zabrał na dół, a my poczekamy.

IMG_0136

IMG_0163

Z najwyższego szczytu zjechałam na, przepraszam za wyrażenie, pupie.

IMG_1837

IMG_0170

Helikopter z dzielnymi zdobywcami Kebnekaise poleciał, a my w oczekiwaniu na jego powrót (mając oczywiście nadzieję, że przyleci z powrotem), mieliśmy dużo czasu na odłożenie na bok aparatów fotograficznych i na kontemplację widoków, oczami i całym sercem.

IMG_0191

IMG_0173

IMG_0197

IMG_8290

Helikoper wrócił i zabrał nas do schroniska, okrężną drogą robiąc nam extra wycieczkę.

IMG_8328

IMG_8345

Parę faktów.

Kebnekaise to najwyższy szczyt w Szwecji, a jego najnowsze pomiary mówią, że ma 2111-2123 m.n.p.m. (tak mówi polska wikipedia). Kebnekaise składa się z dwóch szczytów, północnego i południowego (odrobinę wyższego). Nazwa szczytu pochodzi od połączenia dwóch samiskich słów giebnne (kocioł) i gájsse (wysoki, ostry szczyt). Kebnekaise to również nazwa całego masywu górskiego.

IMG_8311

To było naprawdę fascynujące przeżycie. Mam nadzieję, że stanę na tym szczycie kiedyś jeszcze raz, ale tym razem wejdę nań na własnych nogach.

8 Komentarzy

Filed under Polka w Szwecji

Gålö – oda do natury

Wiem, wiem, miałam wspominać wycieczkę na północ, ale jako, że czasami w facebookowej grupie Polek i Polakow w Szwecji zauważam pytania o to, dokąd pojechać, by odpocząć od miasta, na łonie natury i niedaleko Sztokholmu, chciałabym jeszcze, póki są urlopy i wakacje, zaspokoić tutaj słuszną Polaków w Szwecji ciekawość.

Natury na obrzeżach Sztokholmu i w samym Sztokholmie oczywiście nie brakuje, ale do takich niemal zupełnie bezludnych miejsc trzeba udać sie troche dalej. Najlepiej, moim zdaniem na jedną z wielu tysiecy wysp Archipelagu, ale to wymaga zazwyczaj rejsu statkiem i dopasowania sie do rozkładu jego kursowania oraz nieco więcej czasu, by na wyspę dotrzeć.

Natomiast do Galö dojechać można w ponad pół godziny autem (w zależnosci od tego, z ktorej części Sztokholmu sie wyrusza) albo w około godzinę z Centralen przez Västerhaninge do Gålö Skälåker (z Västerhaninge idzie autobus nr 845).

IMG_0673

Gålö to półwysep, wielki rezerwat przyrody, z brzegiem usianym kamienistymi, a miejscami nawet i piaszczystymi, dzikimi plażami; to las pełen leśnych skarbów i starych, skręconych świerkow, to wysokie skały, skąd rozpościera sie widok na Skärgården. Dla kogoś, kto kocha naturę i pragnie nacieszyć oczy zielenią i błękitem, uszy szumem fal a nos obłędnym zapachem runa leśnego to cudowne otoczenie. Dla kogos, kto chce połowić w spokoju ryby, poopalać się, odpocząć od zgiełku miasta i pomedytowac w odosobnieniu, czy też zwyczajnie dać sobie wycisk ostrym marszem przez rezerwat dobrze oznakowanym szlakiem, Gålö to naprawdę wymarzone miejsce.

IMG_0678

IMG_0007

IMG_0662

IMG_0680

IMG_0702

IMG_0658

IMG_0015

IMG_0009

IMG_0708

IMG_0712

IMG_0695

IMG_0692

IMG_0713

IMG_0717

IMG_0721

Oboje z mężem lubimy Gålö, chętnie tu wracamy. To takie nasze smutronställe. Jedno z kilku. Mam nadzieję, że i niejednego z Was ten półwysep zaczaruje i przyniesie wspanialy wypoczynek.

Słońca życzę!

5 Komentarzy

Filed under Polka w Szwecji

Na końcu Europy – Nordkapp

Powoli dochodzę do siebie po pełnej wrażeń wyprawie na północ Skandynawii.

Przeglądam setki zdjęć, które zrobiłam, wracając pamięcią do miejsc, które zobaczyłam i mam wielką ochotę spisać to wszystko i zobrazować fotografiami na wieczną pamiątkę. I nie wiem, od czego zacząć … 😉 Długo myślałam i postanowiłam, że zacznę od miejsca i chwili, które poruszyły mnie najbardziej, a mianowicie Przylądka Północnego (Nordkapp) i słońca, które nie zaszło (midnightsun, midnattssol)

Droga do Nordkapp była długa, mecząca i kręta, czułam już ogromne zmęczenie i nawet nie chciało mi się fotografować pięknego, surowego krajobrazu po drodze. Dotarliśmy do stugi późnym wieczorem i chciałam tylko paść na łóżko i zasnąć snem sprawiedliwego, ale mąż wychwalał i reklamował radośnie miejsce, do którego o północy mamy jeszcze pojechać.

O mały włos nie zabrałabym się na tę wycieczkę. Ale Bogu dzięki, dałam się przekonać.

Pojechaliśmy.

I było tak: (tu już pisać nie trzeba)

IMG_0262

IMG_0265

IMG_0269

IMG_0272

IMG_8532

IMG_0275

IMG_0280

Jest północ, a słońce nie zachodzi, to jest magia midnightsun. Staliśmy tam chyba z godzinę, patrząc jak urzeczeni. Dookoła niemal bezbrzeżne wody Morza Norweskiego, a linia horyzontu skrząca jak srebrna wstęga. Mieliśmy podobno wielkie szczęście do pogody, bo zwykle jest mgła.

IMG_0287

IMG_8603

IMG_0290

A to mój tatko:

IMG_8613

IMG_0311

Robiłam zdjęcia, wiadomo, ale po pewnym czasie odłożylam aparat i patrzyłam na to niebo z niezachodzacym słońcem chcąc na lata całe zachować ten obraz pod powiekami.

11 Komentarzy

Filed under Polka w Szwecji

Wakacji czas

Wakacje i sezon turystyczny w pełni.

Na blogu zrobił się ruch, jak na targu w sobotę rano, a moja skrzynka mailowa zasypywana jest już od czerwca mailami z wszelakimi zapytaniami dotyczącymi podróży do Szwecji (nawet Olandii i Gotlandii) oraz zwiedzania Sztokholmu. Pytacie mnie szczególnie o to, jak dojechać, co z biletami, gdzie i jak szukać noclegów, oraz co i gdzie zjeść.

Bardzo miło, że zwracacie się z tymi pytaniami do mnie, ale wczoraj i dziś spędziłam pół dnia, żeby na Wasze maile odpisać, dlatego też postanowiłam przyznać się Wam tu, oficjalnie, że było to dla mnie dosyć kłopotliwe i ponad siły, ponieważ nie jestem biurem podróży, ani informacją turystyczną na etacie.

IMG_1100

O karcie sztokholmskiej pisałam, podaję jeszcze raz link do ich strony, gdzie wszystkiego się dowiecie.

Noclegi w Sztokholmie są drogie niestety, a szukać pokoju można tutaj.

Restauracji w Sztokholmie jest dostatek i jeśli checie zjeść możliwie jak najtaniej, polecam pójść w porze lunchu, czyli między 11 a 13, wtedy ciepły posiłek może kosztować około 80-90 kr. Koszt obiadu w przeciętniej restauracji, wieczorem oscyluje wokół dwustu koron za osobę, często nawet więcej. Ratunkiem są tu poczciwe Mc Donaldsy i inne restaracje typu fast food.

Zwiedzanie:

IMG_4212

W zakładce Przewodnik po Sztokholmie podaję kilka miejsc, które dobrze byłoby, będąc w Sztokholmie, zobaczyć. Pierwsze cztery pozycje są całkowicie za darmo i gwarantują piękne i niezapomniane turystyczne doznania.

Na bilet komunikacji miejskiej SL możemy również zwiedzić najdłuższą galerię sztuki, jaka rozpościera się w sztokholmskim metrze.

Muzea, które są za darmo:

Arkitektur- och Designcentrum
Armémuseum
Bonniers konsthall
Dansmuseet
Etnografiska museet
Hallwylska museet
Historiska museet
Konstakademien
Kungliga Myntkabinettet
Livrustkammaren
Medelhavsmuseet
Medeltidsmuseet
Moderna museet
Mångkulturellt centrum
Nationalmuseum
Nationalparkernas hus naturum
Naturhistoriska riksmuseet
Riksidrottsmuseet
Sjöhistoriska museet
Stockholms läns museum
Östasiatiska museet

W wielu innych muzeach dzieci i młodzież wchodzą za darmo. Muzea, które absolutnie trzeba zobaczyć (w moim mniemaniu) to Vasa Museum, Abba Museum oraz Skansen. Podróżujących z dziećmi zaprowadziłabym do Junibacken.

Junibacken

Dodam od siebie, że ja, szczególnie latem, wolałabym raczej pojechać na jedną z wysp archipelagu (można na niektóre dopłynąć na Stockholms Pass, więcej info tutaj), lub powłóczyć się po mieście.

IMG_1742

IMG_3401

Tyle, jeśli chodzi o informacje ogólne. Na szczegółowe informacje nie mam ani siły, ani już cierpliwości, nie chciałabym też nikogo niechcący wprowadzić w błąd. Bardzo dobra Informacja Turystyczna znajduje się na poziomie 0 na stacji centralnej Stockholm Central, oraz obok Kulturhuset w Centrum, na Sergels Torg, (link). Polecam też ciekawą stronę, z której sama czasem korzystam, a mianowicie Visit Stockholm.

Cieszę się, że ten blog służy ludziom, mimo, że ja powoli przestaję się w nim pojawiać. Mam nadzieję, że jeszcze niejednemu się przysłuży i przyniesie trochę radości.

A ja? Szykuję się do wielkiej wyprawy na Północ Szwecji, trochę się boję, ale też ekscytuję się tym, co mnie czeka. Nie wiem, czy będę w stanie zdawać na blogu relacje z eskapady, ale na podróż możecie śledzić na moim Instagramie.

Mam nadzieję, że zarówno moje, jak i Wasze wakacje 2016 będą należały do bardzo udanych.

Czego Wam, oczywiście z całego serca życzę.

8 Komentarzy

Filed under Polka w Szwecji