Moja historia cz.5

Wprawdzie ten blog poszedł w moje zapomnienie, ale nie w zapomnienie innych. Wedle statystyk wciąż jest w użyciu, co mnie bardzo cieszy, oczywiście wielu z Was podąża za mną na instagramie, i na bieżąco wie, co się u mnie dzieje, ale jest też sporo takich osób, które przychodzą tu po raz pierwszy, zwłaszcza na wiosnę, kiedy to trzeba zaplanować zwiedzanie Sztokholmu. I tak eksplorując blog może się natknąć na wpisy opisujące moją historię sprzed i po imigracji do Szwecji.

Ostatni wpis z tej wyciskającej łzy serii to historia miłości, po której już nie ma najmniejszego śladu, ale czytający może myśleć, że trwa ona w najlepsze. 

Otóż nie trwa. Zakończyła się ona dawno, dawno temu, na długo przed ostatecznym rozstaniem, czyli rozwodem. Miłość się stopniowo wypalała, rozpływała, aż zniknęła bezpowrotnie. Nie będę tu osądzać, kto na rozpad małżeństwa bardziej zapracował, oszczędzę Wam szczegółów, w dużym skrócie mogę powiedzieć, że był to dla mnie związek toksyczny i wyniszczający i kiedy to do mnie dotarło zozumiałam, że nie mogę już w nim tkwić dłużej. Decyzję sądu o rozwodzie dostaliśmy w ekspresowym tempie, bo nie mamy dzieci a rehabilitacja po nim zajęła mi trzy lata. Nie czuję się w pełni uzdrowiona, wciąż wyskakują mi jakieś triggery, czasem mi się coś odpala, jakieś skojarzenia, otwierają się stare rany, ale na szczęście coraz rzadziej. Przez proces zdrowienia po toksycznym związku pomagały mi przejść oprócz moich trzech najwierniejszych przyjaciółek, Kasi, Justyny i Izabeli oraz Claudii, dziewczyny, która była moim ogromnym wsparciem w trakcie rozwodu, także trzy inne dziewczyny, zajmujące się wsparciem dla takich osób zawodowo. Magdalena z Projektowanie Szczęścia, Justyna z Wilczycą być oraz Zuzia z Toksyczni Rodzice, (bo po nitce do kłębka trzeba było dojść do źródła i przyczyny, dlaczego weszłam w tę niezdrową relację). Dziewczyny, moje 7 aniołów – dziękuję z całego serca!

I kiedy się już w miarę uporałam ze sobą, pokochałam siebie i otworzyłam się na nową miłość, kiedy poczułam, że chcę się zakochać, wybaczyłam byłemu mężowi i otworzyłam oczy i serce na innego mężczyznę, zaczełam się o niego modlić, serio. Nawet poprosiłam Babcię, żeby pogadała z Bogiem i mi kogoś podesłała. Na wycieczce do Starej Uppsali w małym starusieńkim kościółku zobaczyłam na stoliku koszyczek z poskłądanymi karteczkami, obok nostesik ołówek i napis Czego pragniesz? Napisz i wrzuć do koszyka a my wyciągniemy trzy karteczki w niedzielę i nasi wierni pomodlą się w twojej i twojego życzenia intencji. Wyrwałam karteczkę z notesika, napisałam, wiadomo, że chcę znowu kochać i być kochaną, uroniłam parę łez, a jakże, bo ja mam wbudowaną fontannę, i poszłam sobie dalej.

Miesiąc później poznałam Daniela. 

Kończył się powoli styczeń, moja mama dźwigała się właśnie po udarze, i smutek i strach, że ona umrze mieszał się z wielką radością i szczęściem, jakie wnosił w moje życie Daniel… Jest to miłość od pierwszego wejrzenia, bardzo fajna miłość, bardzo ekscytująca, bo to Hiszpan, i raz, że Hiszpanie to chodzące wulkany, a dwa, że zderzenie kultur i mentalności bardzo nasz związek urozmaica, więc się nie nudzę. Mogłabym  wznosić peany na jego cześć, bo wciąż jestem zakochana, ale w jednym słowie mogłabym powiedzieć, że chłopak jest fantastyczny. Jest moim rówieśnikiem, muzykiem (czyli artystą, a kto lepiej zrozumie artystę jak drugi artysta?) i żeby tego było mało, kucharzem, więc ja niemal kompletnie przestałam gotować (to jest dla mnie luksus, bo ja nie cierpię gotować). Daniel, tak jak ja, jest po przejściach i też zdarza się, że coś mu się uruchomi, docieranie się bywa bolesne, ale walczymy dzielnie o siebie i naszą miłość. Nie zawsze jest łatwo, ale walczymy. 

Razem z Danielem przyszły do mojego życia jego dzieci i teraz, kiedy lada moment zamieszkamy razem będę mieć rodzinę. Oraz psa. Ach, pochwalę się jeszcze, że po roku razem całkiem dobrze rozumiem hiszpański, ole! Pamiętam pierwsze dni z nim, kiedy bardzo wplatał hiszpański w nasze rozmowy i używał słów typu linda, mira. W końcu odważyłam się zapytać, kim jest Linda, kim jest Mira i dowiedziałam się, że te słowa to ładna, patrz….

Dzisiaj mija nam rok jak jesteśmy razem, (z góry dziękuję za wszystkie gratulacje). Ten wpis jest jednym z prezentów dla niego na tę rocznicę, bo to on właściwie suszył mi głowę, że moim czytelnikom należy się wyjaśnienie, jak się moje osobiste życie ułożyło.

Te amo mi vida!

8 Komentarzy

Filed under Polka w Szwecji

8 responses to “Moja historia cz.5

  1. Agnieszka

    Gratulacje! kiedys czytalam twojego bloga i nawet mi brakowalo linkow do niego na Poloniainfo. Fafnie cie widziec spowrotem.

    Spory kawal twojego zycia opisalas na tym blogu…wystarczy spojrzec na ´´Áparaty z ktorymi pracuje´´ …blog pamieta jeszcze Iphone 6 :):)

  2. Cudnie że Wam dobrze i chce Wam się chcieć. Hiszpańskiego zazdroszczę.

  3. Dobrze wiedzieć, że idziesz dalej z uśmiechem na ustach ❤

  4. Eva

    Szacunek za ciag dalszy swojej historii. Czasami sie zastanawialam, jak sie potoczylo dalsze pani zycie, ktore zapowiadalo sie na szwedzka sage. Nawet troche zazdroscilam bajkowej szwedzkiej rzeczywistisci. Ale jak to sie mowi, nie wiemy, co dzieje sie za sciana u sasiada. W kazdym razie zycze szczescia i usmiechu. Bedzie dobrze a nawet ciekawie😄.

  5. Karolina

    Och, bardzo się cieszę, że trafiłaś na dobrego i fajnego faceta!!!
    Dużo szczęścia z nim i trzymam kciuki, żebyście dali radę. Wierzę, że Bóg będzie Wam w tym pomagał i wspierał Was. Dużo radości w nowej rodzinie !

  6. madinas@op.pl

    Cieszę się że w Twoim życiu wyszło słońce a jego promienie motywują Cię do dalszego pisania i działań. Tak cudowna druga połowa potrafi zdziałać cuda. Pisz swój blog i nigdy więcej nas nie opuszczaj. Pozdrawiam Magda 

  7. Agnieszka

    ❤️ Gratulacje! Cieszę się, że się tu pojawiłaś z tym wpisem. Mam wielki sentyment do Twojego bloga… Choć teraz częściej „spotykam” się z Tobą na IG☺️

Dziękuję za komentarz!